Strona:Ozimina.djvu/189

Ta strona została uwierzytelniona.

pogoniła swoje myśli. Założywszy pod głowę ramiona obnażone aż po pachy, zapatrzyła się gdzieś błędnie.
— Ha-ha! ten pułkownik! — roześmiała się krótko. — Widzisz, ja zaczęłam już było rapsod wojenny i uderzyłam czołem — w śmieszność... Ale co ty tak na mnie patrzysz, Nino? Oczy zaokrąglone takie, pytające, i te łzy wciąż jeszcze na nich zastygłe. No, ciupa, — co tobie? Chodź tu do mnie, przysiądź się.
— Ja ciebie wcale nie rozumiem!
— I nie trzeba ci tego, dziecko, bynajmniej do szczęścia.
— Tylko smutno mi strasznie. I za siebie, i za Olę, i za ciebie...
— To sobie popłacz troszkę. Tutaj! — mówiła, pochylając jej głowę ku poduszkom.
Jakoż Nina nie kazała sobie tego powtarzać po raz drugi, bo ledwie pieściwych puchów czołem tknąwszy, wybuchnęła spazmem w łzy zasobnym, rozdygotanym bezradnie, wypłakującym sowicie w poduszki cały rozstrój duszy dzisiejszy.
— Patrz, twoje »nerwy«! — zwróciła się Lena z wymówką do Oli. I bynajmniej nie starając się uspakajać tamtej, muskała ją po głowie, jak gdyby mówiąc: »Wypłacz się, wypłacz!« I tak ją głaszcząc, nie przerywała sobie rozmowy; podnosiła tylko głos wobec tamtych spazmów.
— Nie wiem, jakby tam było gdzieindziej na świecie, wśród innych kobiet, wiem tylko, jak u nas być musi. Właśnie tak! I gdyby mnie wraz z tobą zebrało się również na łzy, opłakiwałybyśmy pono przedewszystkiem sie-