Strona:Ozimina.djvu/198

Ta strona została uwierzytelniona.

»po co?« powlecze się przed tamtą bladą twarzą i twego oblicza widzenie... na otuchę! Ile warte cele, tyleż i otuchy, mówiono mi niegdyś. Myślę, że my wszystkie mamy do rozdania tyleż otuchy serdecznej, ile ty w tym wypadku. I równie prawdziwej. Ale na nasze usprawiedliwienie: na równie dzielne i samodzielne ich cele.
Przerwała sobie, by przejść się przez pokój i poprawić zarazem włosów nieład. Lecz krok jej stawał się przytem coraz to powolniejszy w myśli napływie. Przysiadła na krawędzi łóżka i, prężąc ku dołowi splecione ręce, zadumą z lekka rozkołysana, mówiła głębszym tonem przypomnień:
— Ile warte ich cele, tyleż i nasze dla nich otuchy. Kto działa pod musem, tego przekleństwem jest, że pielęgnuje w sercu fałszywe ukojenia, jak ten, co działa nierzetelnie. Tak mi mówiono. I aż do końca! Bo gdy życie się przerwie, skłamane sercem widmo oczy mu zamyka i całuje usta biedne... Zresztą nie moje to myśli, ani słowa nawet nie moje, tylko na pamięć prawie wyuczone w przypomnieniach nocy bezsennych. Ktoś, kogo zapomnieć nie mogę...
A wobec czujnego zapatrzenia się przyjaciółek, powtórzyła ostatnie słowa z wyzywającym prawie naciskiem:
— Ktoś, kogo zapomnieć nie mogę... chciał mi dać w duszę tę wiarę, że wartość życia i śmierci naszej stoi w łączności dalekich bożych przeznaczeń od siły uczuć i głębi namiętności naszych: że one się wzajem w niebo wznoszą i krzyżują w kole żywotnego ruchu. A zdarza się w dziejach, — mówił, — że zatrzymuje się to koło w nie-