Strona:Ozimina.djvu/202

Ta strona została uwierzytelniona.

starego w jad bezwiedny dla dusz... Myślę czasami: czy to nie było jemu trucizną właściwą, którą on zgotował, a ja mu podałam?
Lecz w tejże chwili załamał się jej głos w niepewności: zmilkła. By po długiej chwili podjąć głucho, w zatłumieniu:
— Bluźnię pamięci potwornie! Odrzucam na niego jak kamienie, ledwie na wspak obrócone, najgorętsze dary jego słowa. I tyle tylko mocy w mem kobiecem myśleniu.
Tamte obie z trudem ogarniały już jej myśli; z tem większem skupieniem słuchały tego głosu, dochodzącego z ciemni pokoju. Dziwnym aż do niepokoju stawał się dla nich ten targający się w biegunowych sprzecznościach spowiedny ton duszy, jakby wycofanej tam, w ciemnię — z tych tu luksusowych ram jej kobiecego ciała. Słuchały:
— Bluźnię. Purpurę marzenia, złupioną z ofiary, obracam na nice rozsądku i stroję w nią cielesną trzeźwość kobiety. Każdym postępkiem moim za dnia to czynię. A w samotności stoję pod pręgierzem jego spojrzenia, w którem zamieszkało me sumienie. I pytam, — ot jak teraz: — »prawdaż to, że jabym poszła za cudzą taczką?« Odpowie: »brat twój był tam lat dwadzieścia; myślałaśże o nim wiele?« — »Dzieckiem z tą myślą wzrosłam; nie znałam prawie przed powrotem. Zresztą: bratże to? A ja jak kobieta pytam. I nie żebym czynić to chciała, lecz abym wiedziała, jaką jestem! Czy poszłabym za kimś — kochająca?« — »Czem? — odpowie mi: — ciekawością, wyobraźnią, egzaltacyą, wspomnień mętem, ciała ogniem? Niedaleko zawiodą, — one zawsze prowadzą tylko w koło