Strona:Ozimina.djvu/206

Ta strona została uwierzytelniona.

tem właśnie urągowiskiem nad słabizną dusz ludzkich. I tem może jeszcze, że ich żarliwość pobożnych tam, w górnych ukryciach, nie dojrzy, ani się nimi zaciekawi. Na razie.
Urwała, by po chwili podjąć znów tym tonem zgłuszonym:
— A w nas, dziś, wszystko to jest z duszy kobiecej przepołowienia, rozdarcia: na ten romantyzm spóźniony, na jego męt wiekowy, — a w drugiej połowie duszy na tę niemoc i zakłamanie uczuć w zastoju. A czepia się to właśnie natur najbujniejszych, w których rojenia zaogniają się do białego żaru... Dobrze, licho dobrze, gdy nawyki i próżności dostatku, dzieci, pan mąż roztropny, podsuwający nieustannie tak zwane »obowiązki« kobiece potrafi się uporać z bujną w nas naturą.
A jeśli nie?
Klątwa ciąży na tych z nas, które się rodziły z dawnych sił bogactwem... Po pas w piachach, stłumione, zakłamane, o sobie nie wiedzące... I przerażone w osłupienie, gdy z jakiej roztarganej do cna duszy kobiecej błyśnie dnem serca ostatniem: krew... I zasłuchane jak te czajki u wyschłych swych źródeł w grzmot burzy dalekiej.
Takie my dziś tu jesteśmy: rodzone dla silnych, niewolnice roztropnych, fascynowane przez słabych, a wplecione w to koło niemocy i bezruchu życia.



Opadła znów na wznak w poduszki. A z tym opadem w puchy niżyły się wraz i myśli. Błysło jej, że po tych