Strona:Ozimina.djvu/207

Ta strona została uwierzytelniona.

zwierzeniach winna się jakoś usprawiedliwić ze swojej zewnętrznej sytuacyi.
— Och, — mówiła tedy, — nic żałośniejszego nad to, co ma próżność kobieca kupiła na targowisku szczęścia. Nie tylko że był bogatym mój pan mąż... Choć i to także!... Głównie jednak, że był na widoku, na czele nieomal wszystkiego, co się tu dzieje i za zezwoleniem dziać może. Rządzenia, wpływów mi się chciało, skoro już niema takich, którzy władają. A mój pan mąż wysoko mierzy. I także roi w zagadkowy dla mnie sposób. Jak go ta wiadomość o wojnie radośnie wzburzyła! Jak mu się rozbłysły oczy! A pierwszym przecie odruchem do mnie przyszedł. Ceni, jak to powiadają... A jednak ta dwoistość ich uczuć, gdy są bardzo próżni! Wiecie, jak mnie raz nazwał pan małżonek wśród swoich tam kamratów? — że jestem doskonałym »Paradepferd«. Mój pan przy dobrem cygarze i winie wyraża się szczęśliwiej po niemiecku... Paraduję tedy pod siodłem mieszczańskiem na oczach zwierciadeł i ludzi w spokoju dosytu, w równowadze próżności na piachach mego życia.
— I ty to mówisz?
— Pytasz mnie, Olo? Bo już sama nie wiem, czy z kim, czy ze sobą rozmawiam. Właśnie ja, bo cenę osięgniętej harmonii znam dobrze.
Spoglądała chmurnie ku górze, w tę banię u sufitu, sączącą chłodną, ckliwie fioletową zadymkę światła.
— Wszystko to obrzydliwość jest, do czego nas życie i cnota uprawnia, oddając młodość naszą na leniwą konsumcyę cudzego nawyku. Przenieść taki pokój i mnie na