Strona:Ozimina.djvu/209

Ta strona została uwierzytelniona.

— Także! Miał też o czem!... Ona poszła, jak to powiadają, na złe drogi. Na bardzo złe drogi. Przez niego do tych jego spraw wciągnięta i zapalona, — a smarkaczami byli wtedy oboje, — razem z nim też i »wpadła«. Zaś po jego zesłaniu w bardzo niedługim czasie... spadła, — odrazu na oficerów.
Nina pochwyciła to spóźnionem uchem, pochłonięta widocznie bardziej swemi myślami, które zdążyły już odbiedz w inną stronę.
— Jakich tam oficerów? — pytała roztargniona.
— No, chyba tu nie o barwę munduru idzie?
— Ach Boże! — zdziwiła się zdawkowo, bo w nagłym znów przeskoku myśli za czysto zewnętrzną, dźwiękową asocyacyą pilno jej było opowiedzieć:
— A wiesz, widziałam ich dziś przez dziurkę od klucza!
I jęła opowiadać, jak to było.
Tedy Niny bezładne myślenie i skoki jej uwagi już widocznie znużonej tem wszystkiem, co tu dziś słyszała, rozbiły kobietom zupełnie nastrój. Oto w nowym przeskoku myśli niszczyła go już zupełnie opowieściami rzeczy błahych, w tem dziecinnem prawie rozgadaniu się w progu przedsennego znużenia.
Miała ciepłe policzki, przymrużone szklące się oczy i miły dźwięk z lekka zaspanego głosu.
— Och, Boże, — przeskoczyła znów myślą, — jaka panna Ola jest teraz strasznie ładna! Twarz niby popiołem przysypana, a z oczu idą takie ognie złote... Niech pani na mnie tak nie patrzy!