Dłonie bezradne poczęły znów ściskać czoło i twarz całą. A ta rysa niestatku na policzkach dała się znów wyczuwać na obliczu jak ból: nadmiar życia wrył się w twarz młodą stygmatem męki nieomal...
Z gardłem ściśniętem, w swych myślach zbłąkana rychło zupełnie, wciskała głowę bezradną w splecione ramiona.
Aż póki nie poczuła na nich czyichś potrącań gwałtownych. Podniósłszy oczy, ujrzała nad sobą starca wspartego szeroko na kijach i głowę jego suchą, wychyloną zdziwieniem na długiej szyi. Nad coplami wąsów, w dziobie twarzy zgrzybiałej żarzyły się źrenice drobne na szarych, zamąconych starością białkach, niby żużle w popiele A spoglądały te oczy tak przenikająco, że mimowoli przysłoniła się od nich dłonią.
— Co ci?! — mruknął krótko i trącił ją swym kijem. — Czemuś tu? Mów!
Zamierzała powstać z klęczek, lecz w zachwianiu się nagłem sięgnęła jego kolan i uwisła na nich. I już sama nie wiedząc, co i dlaczego to czyni: — chyliła głowę jeszcze niżej...
— Co ty?!
Przez nią w swych ruchach obezwładniony i w zdumieniu jakby stężały, stał tak cierpliwie czas jakiś. Po długiej dopiero chwili znów ją kijem trącił: usuwał od siebie. Przysiadł z trudem na kanapie i w swą żylastą rękę ujął ją z tyłu za głowę tak mocno, że trzymał ją nieruchomo przed oczami. I znów sama nie wiedziała, dlaczego tak przytakiwać musi całem wejrzeniem coraz to bledszej twa-
Strona:Ozimina.djvu/217
Ta strona została uwierzytelniona.