Strona:Ozimina.djvu/230

Ta strona została uwierzytelniona.

niu, — rzekł sucho. — Zapewne: należy bardzo respektować wiek sędziwy, ale kto chce żyć...
— A my chcemy żyć! — dorzucił po wytrzymanej pauzie z wykładnym gestem dłoni. — Nam trzeba pogody, zaufania, wiary w siebie. Nam trzeba krzepić się nawzajem, a nie pognębiać w takie ot rozprzężenia serdeczne... Niechże się pani opanuje. Ja panią w tym stanie nie mogę nawet samą tu zostawić, a żona już się ułożyła. Głowa ją boli, — rzucił kwaśnym nawiasem... Nam trzeba... Może pani wody podać?... Nam trzeba mocno stać. Bo zresztą nikt nam ręki nie poda.
— On mówił.
— Mówił sam? A widzi pani!
— O młodych mówił.
— Młodość nie powinna na naukę do grobów schodzić. To nie jest szkoła życia.
— Panie, na miłość boską, toż on jeszcze żyje! Ot, tam idzie. Może i słyszy nawet. On wszystko wie, co się tu dzieje.
— He?!... — baron błysnął zezem podejrzliwym. — Nie, nie słyszy, — opanował się natychmiast. — Daj mu Boże jak najdłużej życia. Tylko na to pojenie starczym pesymizmem duszy młodej, osobliwie przyjaciółki mej żony, nie bardzo mogę pozwolić. A za sędzię również go sobie nie obiorę. Powiadają, że należy żyć dla tych, którzy po nas przyjdą, ale nikt jeszcze nie pouczał, żeby żyć dla tych, którzy przed nami byli. Przeto, cokolwiek on mógł tu pani opowiadać o ludziach i sprawach... Bourgeois, raczy nas obzywać przed służbą pan major francuski... Z awan-