Strona:Ozimina.djvu/236

Ta strona została uwierzytelniona.

— A jeśli zło... własne? jeśli grzech? — ocknęło się w nagłym przeskoku myśli.
— Ba! nawet ze zła i grzechu, gdy pogodą zwyciężone zrodzić się może... ot niedola przez ludzi. Nie należy samego siebie nigdy opuszczać przed ludźmi, należy być wtedy tem bardziej odważnym. Nieszczęście powstaje dopiero z tego smutku, jaki się lęgnie na złym postępku, z tej niepewności, jaka nas opada wobec ludzi, z ponurych dociekań wobec siebie.
Zdziwienie podniosło ją z krzesła. Lecz opamiętawszy się, przysiadła natychmiast. »Toż ja wtedy właśnie bez wiedzy i woli, — przypominała gorączkowo, — przeraziłam się najbardziej tego smutku, jaki z grzechu wyjrzał i zgłuszyłam wszystko ciekawością, ruchem, innemi sprawy, jakby w zapomnienie nagłe: — sama nie wiem, jaką w sobie siłą.«
Spoglądała w niego jak w jasność: świadomość siebie piła wprost ze słów jego.
— Panie, ja byłam... Ja się tu bez wiedzy stawałam...
— Jakaż to?
— Jak pan.
Hm?!...
I w tem rozpromienieniu, a napływie ufności w duszę otwartą wołała w pilnym przeskoku ku innemu jego słowu:
— I odważna jestem bardzo. Strachów to się czasami boję, ale przed ludźmi!... Czasami to się aż dziwną sobie wydaję: próbuję sobie wyobrazić rzeczy okropne, no i... Ja lubię nawet rzeczy groźne. Jabym się wszystkiego mniej bała, niźli... no, niźli Wanda nawet!
Hę?!...