Strona:Ozimina.djvu/255

Ta strona została uwierzytelniona.

»Jezu!«
»Milcz.«
Błysły mu oczy czerwonym odbiciem płomieni. I splunął w ognisko.
»Wszyscy mi tu kwoli czynią dla swoich tam przyczyn, o które nie dbam: głodu, ambicyi, czy kobiet. Więc i o twoje błahe przyczyny nie stoję. Wszyscy mi tu nie tylko kwoli czynią, ale i po myśli. Znużyły się dusze w niemoc zamyślenia nad sobą, w trwogę przed tem, w nienawiść tego: pesymizmem zwą; — i to także!
I usłyszy śmiech nizki, na wargach zaciśniętych nie widny, w piersiach tylko głęboko rozdygotany.
»Ale tyś najmłodsza, duszą nie znużona. Przetom do ciebie przysiadł. I bacz, — szeptem mówię: »budzi się dusza młoda ku przeznaczeniu swemu«.
Przysunął się bliżej, ustami do ucha chylił.
»Pogodę zła daruję, owoc szczęścia w drżące dłonie dam — za jedno tylko: za poniechanie prawdy uczuć i myśli: własnych wyłącznie, tych przed sobą jedynie, o których i tak nikt nigdy nie wie«.
»Wykląć się?! «
»Nie za siebie tylko. Nie o twoje błahe szczęście idzie. Nie o twoją duszę stoję.«
»Przypominam! — dobyło się z niej w oddechu głębokim. — Życie stanie, — w bezruch dusz, powiadali.«
Wówczas on porwał się z ziemi i zapalił się gniewem w oczach czerwonych przed tą łuną ognia.
»Nie wieszże przed jakiemś ty ogniskiem?! « Nie mówiłć stary?! Nie poiłem ja cię tu w trosce ratownej? Gdziebądź