Strona:Ozimina.djvu/267

Ta strona została uwierzytelniona.

pokojach błyszczało wszystko od barw i świateł wśród zwierciadeł, a teraz? — patrz, słońca smuga wprost nam na głowy. Same my tu teraz: czujne po tym gwarze wielkim, jak dwie siostry biedne w ciszy ogromnej. Tu zawsze taka zaduma jest w powietrzu, tu przed książkami, że uspokój się tylko trochę, a zobaczysz, jak się uciszenie sączyć pocznie w ciebie bezwiednie. Może każde życie jest sabatem złych ludzi, a dobrych myśli i czynów na uboczu. Spójrz: całe wieki życia tu, a jaki spokój, jaka godność! Czasami myślę, — mówiła, idąc ku półkom i kładąc nieśmiało rękę na którejś książce, — czasami myślę, że gdy te karty powstawały, gwar życia czynił się naokół niedobry. Gwar ścichł i przepadł, a dusza została na tego życia świadectwo. Pomyśl: ile tu życia zaświadczeń, ile dusz niegdyś czuwających. A ile było tych niemych, które tylko śmiercią swoją mogły...
— Ty dusza! — wybuchnie nagle Nina. — Nie, nie mów nic, nie przecz!... I mnie dziwnie, że gdy ten sabat w noc się zapadł przed tobą, ty jedna tu po tym zamęcie całym: w tym perłowem, prawie białem powietrzu ranka sama suknią biała, snująca się, smukła — i taka cicha każdem słowem.
— Ot, i znowuż, — odpowiedziała spokojnie, — wytargałaś niby coś z siebie aż boleśnie i spaliłaś w ręku na konopiany błysk. Czem ja tu! — wzruszyła lekko ramionami. — Wszystko, co mówiłam o tej tu ciszy, o życia zamęcie, zapadłym w niepamięć, i o duszy, która żyje, powiadałam tylko tobie na uspokojenie: żebyś zapomniała.
— Czego?