Strona:Ozimina.djvu/279

Ta strona została uwierzytelniona.

tej wojny oraz innych sprawach rozrzucają zawczasu między ludem... hakatyści. Bo to jest najnowszy straszak nianiek: Tu jest jeden tylko człowiek, który przewiduje doskonale, na co się zanosi i bierze to w rachuby swoich tam zagadkowych, i nieciekawych zresztą, kombinacyi.
— Mianowicie kto taki?
— Mój pan szwagier: baron.
— Ach? — zdumiał się profesor. Czyżby on wam sprzyjał?
— O, do pewnego stopnia. I czasu prawdopodobnie. Na razie gotówby nawet i funduszem pewnym...
— Czyżby? A potem?
— O sympatyach takich ludzi decyduje siła.
— Myślę! — profesor odymał wargi i kiwał głową: bardzo dziwne i niewyraźne wydało mu się to, czego się tu dowiadywał o baronie.
Lecz oto powróciła Wanda, przyniósłszy ze sobą blade milczenie. W rękach splecionych trzymała jakieś książeczki małe, niby modlitewniki tego skupienia. Miała się ku wyjściu. Barońskiego człowieka zaufania prosiła, by posłał kogo ze służby na miasto po codzienną odzież Niny, która, nie myśląc już o spoczynku, pragnęła się tylko jak najprędzej stąd wydostać. Wychodzili tedy we trójkę, gdyż Komierowski ofiarował się odprowadzić Wandę.
Na progu zatrzymał się w namyśle i dał od siebie zlecenie słudze. Wręczał klucz i posyłał na swój »czwartak« sąsiedniej ulicy, aby się upewnił, czy tam kogo nie szukano, a, jeśli można, zabrał jakąś paczkę z pieca i przeniósł ją tutaj. Człowiek zaufania chwycił polecenie w nadsta-