— Ten który każdą wojnę na święcie nieci: dziejów szatan.
I znów z tym dziwnym uśmiechem na cierpkich ustach:
— Zaś o szatanach trzeba tu młodzieży prawić gęsto: wyziębły bo dusze na człowieczeństwo w sobie pełne, które i surowe właściwości mieć w sobie winno. Nie mają tu ludzie dobrego sumienia w czynie twardym. Jest jedna rzecz, która to dobre sumienie zawsze daje: komenda gromadzie. Gdzie jej niema, tam trzeba w ludziach podtrzymywać to, co dzielności wprawdzie nie tworzy, rodzi za to... no! — ,zachwat’ czynem. Trzeba w nich podtrzymywać..
— Złe sumienie romantyków! — wpadł mu gwałtownie w słowa.
Ruszyli wreszcie. Wanda, oczekująca na nich na uboczu, przesyłała tymczasem ukłony w stronę najbliższego okna na parterze.
— Przyjdź do mnie zaraz, jak tylko będziesz mogła. Czekać będę u siebie.
Pod ostre światło poranku widniała za szkłem zatarta sylwetka głowy dziewczęcej i dwie dłonie na szybach przypłaszczone, jak dwa białe skrzydła u czoła.
Na pierwszym zakręcie ulicy oczekiwało na Komierowskiego dwuch młodzieńców, bodajże w tej sprawie, w której wysyłał było służącego na swój czwartak. Profesor przypomniał sobie te twarze: byli to wśród gości
Strona:Ozimina.djvu/285
Ta strona została uwierzytelniona.