Strona:Ozimina.djvu/294

Ta strona została uwierzytelniona.

w tem nędzarstwie!... Czyż trzeba wyraźniejszego piętna i stygmatu wschodu na tem cielsku nędzy wszawem!
— Czy ten oprawca dobrowolny, — rzucił się nagle z odrazą, — rychło skończy swą robotę junacką? — tę swoją »grzankę«?... I jakież słówko mile swojskie wynaleźli swym instynktom ścierwnym!... Bójcież się Boga, — chwytał się znów za głowę, — pomyśleć, że to wszystko jest nasze!...
— A czyjeż to ma być, dobrodzieju, jeśli nie nasze? — kłaniała się maciejówką jakaś nizka figurka. — Bez obrazy, że przemawiam. Widzę: osoba ważniejsza, myślę: trzeba wytłumaczyć. Bo skąd wiedzieć takiemu panu. A no: dostała się jedna wesz nędzy naszej w twarde palce, — gniotą mocno, choć osoby delikatne uszy z daleka bolą... Kogo on »lokatur« tu nie zmądrzył, kogo nie oczmucił pisaniem próśb, czy licha do sądów: wyłżygrosz jeden! Kogo on w jakie szachrajstwa i niecnoty nie wciągnął, którą dziewczynę, choć trocha do ludzi podobną, Żydom na Amerykę nie przedawał! — A ilu on ludzi po ulach nie wyszargał donosem kłamnym? ilu pijanych zgrał w pasek? Kto wyliczy! A ta wdowa, co mu mięszkanie pod samym piecem dawała, widziała ona kumorne? Ze strachu trzymała. No, i ma teraz!... A na te brzany z ulicy podwikowe przecie nałożył i pilnował, żeby jak podatek — od śtuki: akuratny, jak Niemiec. Taki on rufion konceptowy! — rozjaśniła się nagle twarz skarżącego. — A skurwysyn sam! — rozpromieniał jeszcze szerszym uśmiechem. — Kto wyliczy? — poważniał z trudem. A bo taki zapłacił kiedy za to, co w kałdun kładł? Żydówy z kosza strawne dawać musiały.