Strona:Ozimina.djvu/299

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale młodym panom nie było do zamilknienia: dysputa teraz właśnie rozpętała się między nimi na dobre.
— Ot, spojrzyjcie! — przerwał im, wskazując na chlapiący błotem powóz, — jedzie taki cudzoziemski dygnitarz kapitału: explorer na murzynach. I dałby kto wiarę, że to jest Francuz! Patrzcież, nie raczył się nawet odkłonić tamtemu poczciwcowi. Czy taki bonhome z fizyonomią paryską byłby możliwy u siebie w tem potwornem odęciu się pychy? Mais, mon cher monsieur Duval, qu’avez vous donc? Polskaż to pana tak rozdęła pogardą?... Nie, panie, nie kłaniamy się. To spojrzenie!... Przejechał. I z Bogiem. Do miłego zobaczenia się — w milszych czasach lepszego respektowania.
— Hę? — błysnął nań profesor zezem nad szkłami.
— Nic to. Westchnienie pobożne, oby... »wiedzieli narodowie, iż ludźmi są«.
— Za zaułki tamte? Bacz pan, by one decydować nie poczęły i za was.
— Jakoś się zgodzimy.
— Boję się, by nie wynikły stąd sprzyczki oraz grzanki, — i między wami. Panowie Mikulski i Bogdanowicz — z twarzy czytam — już są gotowi do wywodzeń opozycyjnych. A grün ist jede deutsche Teorie przy takiej jak tu polskiej praktyce.
Nieokreślony wiew nowego zamętu na ulicy kazał im niebawem zamilknąć i obzierać się w dal. Zatrzymywały się tam rozturkotane dorożki i zjeżdżały na boki. W głębi ukazał się tłum gęsty. Słychać było jakiś śpiew głuchy.
Ludzie obcy! — długowłose, brodate, stepowe twa-