— Odnoś swe kosteczki stąd precz, kawalerze! A prędko: Bo tu może się stać niedługo bardzo ciepło. Tu nie konceptami i języczkami szermować ludzie idą, a piersi swe nastawiać.
— Za co? — bąknął ktoś z ubocza.
A on, zaperzony, nie dosłyszał skąd głos — i, wyrwawszy kułaki z kieszeni, poskoczył ku niemu czerwony na gębie całej.
— A no, żebyś wiedział: za wiarę swą!
— Twojaż to, chłopie? — mruknął tenże głos wstrętu.
— Moja, nie moja, — a wiara jest mocna, i tyle! Pod knuty oni lezą, rąbać się dają, gnać po ziemi całej, — a nie ustępują. Tobie kułak do zębów przystawię, a zapomnisz wnet ducha w sobie... Idź, idź do labusia swego, ten ma wiarę dla ciebie: głaciutką, jak jego atłasy, jak te damule po Wizytkach! Jego grzeczny pan Bóg rozumie pewno tylko po francusku i brzydzi się nami, jak on, labuś sam, jak te damule jego, jak ty!
W tłumie rozległ się rykiem śmiech zadośćuczynienia.
A Jur wołał już w tłumy z ręką wyrzuconą ku górze, ponad te głowy:
— Powiadają, że te labusie noszą jedwabne pończochy. Psie krwie!
Szyd tłumów ponury rozlegał się długą salwą naokół.
Komierowski szarpał brodę.
Jego niedobre ożywienie wonczas wśród zaułków minęło rychło, pozostawiwszy niesmak do siebie za wszelkich słów zbyteczność. Zjawienie się tych pielgrzymów obcych rzuciło mu błyski w oczy, lecz ochmurzyło czoło
Strona:Ozimina.djvu/308
Ta strona została uwierzytelniona.