Strona:Ozimina.djvu/31

Ta strona została uwierzytelniona.

czekał. Odął wreszcie grdykę indora, miechy podjął, łeb czarny na krótkiej szyi w tył chylił, wyrzucił ramię i uderzył jak w róg alpejski:

Niech ryczą! — niech ryczą! — niech ryczą!! —
wzburzone fale...

Jeszcze rozedrgane dźwięki pulsowały w sali, gdy śpiewak już zęby radośnie szczerzył, podziw zbierał. I ku oczekiwaniu wdzięcznie pochylony, oddawał echo z piersi zasobnej, rozsiewał je ludziom na zachwyty:

»Wzburzone fa — le...«

Tak żywioły uśmiechem zwyciężywszy, szczerzył zęby dalej.
I ryczał za żywioły.
Gdy uciszono się wreszcie na żądanie bisów, gdy nawet pogwarki kobiet milknąć już poczęły, wiotka dama z wyrazem nudy na ustach rozszerzonych w dziób ptaka, chyląc powoli w stronę śpiewaka swój stan giętki i długą szyję, szepnęła prośbą smętną:
— Chanson du Torero. — Z Carmeny.
On widząc przepych perłowej kolii na tej szyi, kłaniał się z wielkim szacunkiem. I krótkim ruchem dłoni nakazał odpowiedni akompaniament.
A gdy padły pierwsze nuty, chylił się wraz ku słuchaczom, twarz jak księżyc uśmiechnięty obracał za tłumem i szerokim kołem ubrylantowanej prawicy wodząc po gościach, uderzył w dzwonną pierś: