Strona:Ozimina.djvu/335

Ta strona została uwierzytelniona.

z puszczy na nagą ziemię o zbyt dalekim horyzoncie kurczyły się jakby i malały w odrębności swojej wśród tej powietrznej perspektywy bez końca, w kapryśnej swawoli wszystkich wiatrów wschodu, zachodu, północy i południa.
»Ceres deserta!« — pomyślało mu się dziwnie.
W pamięci stanęło z niezmierną nagle wyrazistością twarde oblicze Komierowskiego i oczy jego zamglone nękiem, patrzące jakby odbiciem tego wejrzenia ziemi ogołoconej i jej melancholii.
pallere ligustra,
Exspirare rosas, decrescere lilia vidi,
— ocknęły się w jego uwadze teraz dopiero te słowa, umieszczone na pierwszej karcie książki, trzymanej w ręku.
Odszukał podpis tego motta: Klaudyan: O porwaniu Prozerpiny... Oto i dziecko Ceres, — myślał, — wiosna, młodość w podziemia porwana.
»Pessymizmy! optymizmy! — zabrzęczały mu nagle w uszach jak mucha te słowa na brukach zrodzone, hałaśliwe i turkotne, jak cała tu wielkomiejska krzętność i zabiegliwość każdego o siebie.
»A jednak...
Dziwnie zgodną wiarę w inne siły i cuda wypracowują tu czasy same zarówno w cichościach skupień jak i żywiołowem nurtowaniu wśród tłumów: wiarę w siły i cuda duszy wspólnej, odnowie podległej, przez ofiarę, odżycie, odmłodzenie: prastarą wiarę misteryów onych, przy których odmładzała się przez wieki najdzielniejsza dusza