Strona:Ozimina.djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.

dzianych błysk, twarzy sztuczne zlodowacenie przed blizkiemi oczami i uśmiech prawie bolesny, gdy jej podawał rękę do powozu. Drzwi ledwo słyszne zapadnięcie w zamku, cwałem a lekko ponoszona po brukach kareta.
»A jednak moja! moja! moja!«
Oddechy obojga gorące w usta sobie przerzucane, warga o wargę. Przed nimi koni lekki cwał, za nimi szum odpływu głuchy: wezbrane morze tłumnej namiętności wraca w swe łożyska, bujny tłum rozpływa się po ulicach, rozszczepia w gnuśne jednostki.
»Patrzy!« — krzyknęło w nim jakby na alarm, gdy diva, poruszywszy się nieco na krześle, teraz dopiero spojrzała po raz pierwszy w jego stronę.
Szarpnął się w tył i wywinął za portyerę do sąsiedniego pokoju, omal nie nastąpiwszy na czarną kukłę murzyna, wyciągającą ku niemu swą tacę mosiężną, a na niej dzban kryształowy i czarę: te same, które onego wieczora podawał było Woydzie.
Pamięta! Burza egzotycznej po świecie namiętności wyrzuciła go w życie rodzime jak rybę na piachy — w onym właśnie czasie gdy tu Woyda skończył ze sobą.
Pamięta! Karawan brzydki aż do załkania kołatał i zgrzytał chwiejnemi kołami pod zakasaną spódnicą żałobnego wozu, pluskał po kałużach, kolebał trupem w pudle i podążał głupkowatym truchcikiem indolencyi w grzęzkie piachy podmiejskie. Chowano marzyciela. — Ta smętna karykatura rodzimego pognębienia wrażała mu w mózg jakby brunatno-żółtą barwę rdzy, co prze-