petycznym trzaskiem swych poplątanych jakoś palców, — panie, tą drogą dochodzi do nas dziś trzy czwarte niezarobkowej wiedzy. Tą drogą dojdzie kiedyś...
Zakasłał i nie mógł mówić dalej. Hrabiego zagadywała tymczasem zręcznie i zatrzymywała przed obrazami na ścianach osoba duchowna: ksiądz wielkomiejski w wytwornie skrojonej sutannie; w pasie cienki, w uśmiechu słodki, jak stara panna.
— Ach, z tego Muzeum zwykłym trybem nic nie będzie, — machnął ręką na wychodzących panów. — Ale kiedy mowa o sprawach publicznych pozwoli sobie hrabia przedstawić kilka ziaren, nie chcę powiedzieć lichych lecz drobnych, skromnych ziarenek, rzucanych przecie z wiarą w naszą ubożuchną glebę.
— Dzwonek loretański — odczytywał hrabia grzecznie, wetkniętą do rąk gazetkę, — »pismo dla sług«.
A że nie przemawiano do niego, wyczytując wciąż z oczu wrażenie, więc obracał gazetkę w palcach, przewrócił ją do góry nogami. »O, bez wątpienia...« — rzekł nieokreślenie i z niezmiernym szacunkiem zwracał księdzu te pobożnie zadrukowane ćwiartki papieru.
Wówczas ksiądz jął mówić o poniechanym biednym ludzie, o fermentach w nim współczesnych, nie znajdujących przeciwwagi w duchu obywatelskim, który odgraniczył się od maluczkich wyniosłością. A wszak służba i lokajstwo ma u nas tradycyę pierwszego związku ludowego, (niestety jakobińskiego!) za czasów Sejmu Wielkiego. Obyż teraz było inaczej! A wszak każdemu z nas zależyć musi przedewszystkiem na usposobieniu
Strona:Ozimina.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.