Strona:Ozimina.djvu/52

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niby dla uczczenia pamięci... na zlecenie nieboszczki hrabiny matki.
— Właściwie... (hrabia stawał się nerwowy). — To już lepiej na imię nieboszczki ciotki. — O tak! świętej pamięci Moniki.
Nasz związek nie omieszka w dniu świętej patronki prosić na mszę zaduszną, — rzekł ksiądz, chyląc głowę.
I drobnym krokiem ruszył ku drzwiom gabinetu. Tknięty po drodze jakby inną myślą, odbił się wzniesionemi nieco dłońmi o warstwę powietrza, wejrzał ku górze, złośliwy uśmiech szerokich ust zwrócił na drzwi, z za których dolatywał gwar męski, — i cofnął się.
— Raz jeszcze dziękuję w imieniu moich tercyarzy! — rzekł, podając rękę doskonale krągłym gestem światowego człowieka. A gdy mu dłoń ściskano, wtulił się w ramiona i pochylił postać długą, jak osoba duchowna.
— Ależ to ja, księże kanoniku, dziękować winienem, — odparł hrabia najpoprawniej. Był na tyle uprzejmym, że zechciał zakończyć rozmowę akcentem towarzyskim, aby zatrzeć wzajemne może niesmaki po tych nudnych sprawach pieniężnych.
Mówił tedy:
— Nasz gospodarz jest w zachowaniu się, w atitiudach w sposobie ujęcia sprawy i wytrwałości całko wicie ministrable... Aa, — zupełnie ministrable!
Ksiądz zwrócił się tym razem ku przysłoniętym wciąż jeszcze drzwiom do salonu i wślizgnął się giętki za ich portyerę.