Strona:Ozimina.djvu/71

Ta strona została uwierzytelniona.

atmosferę cygar. Jeszcze jedne drzwi, i owiała go ledwo uchwytna woń perfum, ochłody i świeżyzny pełne tchnienie kobiece. »Zażywnie tu u nich«, — pomyślał.
I równocześnie dogoniła go tutaj melodya rozchwiejna.
»Tańcują«, — rzekł do siebie znacznie łagodniej.
A gdy stanął na progu salonu, gdy w roztopie światła zaroił mu się przed oczami, niby karuzela barwna, ten wir rozkołysany, jakby w rozmarzeń gestach łagodnych pod muzyki i pogwarków kobiecych kapryśnie cichnące rytmy, — wówczas pułkownik począł głaskać brodę.
»Elegancko!« — pomyślało mu się niespodzianie po polsku.
Z drugiego końca salonu gospodarz złowił go spojrzeniem i zbliżył się wnet do żony, — pochylał nad jej uchem. Wstąpiła między pary wirujące i w mimowolnym rytmie walca przemykała się lekka przez labirynt taneczny. Liniami sukien smukłych, rzekłbyś, pląsająca, jak wąż giętka na tej błędnej ścieżce, wychyliła z tłumnego zamętu wprost na pułkownika uśmiech twarzy jak zorza jasny i otwartą dłoń przyjaźni.
Przerzucony z bufetu w to oślepienie świateł, przed barwną karuzelę zwiewnych szat i otwartych biustów kobiecych, podrażniony widokiem tej giętkości niewieściej, która w rojnym tłumie wężem się przemignie i maskę obłudy z taką lekkością na oblicza wkłada, — odymał się pułkownik coraz to nieufniej.
»I na co to wszystko?! — Po co tak przechytry krok ich tu każdy? Jakie sprawy tu zawiłe, jakie losy tu się ważą? Po co te przyjaźnie, umizgi, świadczenia i obłudy?