Strona:Ozimina.djvu/8

Ta strona została uwierzytelniona.

»Doświadczam lakonicznego szczęścia młodego padyszacha, — pomyślał, splatając dłonie na dołku. — Odzyskawszy kontenans, pozostawałoby już chyba tylko siąść na tym miękkim jak puch dywanie, wesprzeć głowę o taboret z poduszek, jeść sorbet i całować się słodkiemi wargi«.
»Cóż za ubikacya przedziwnie leniwego nabożeństwa!« — mówił do siebie, rozglądając się po tem spiętrzeniu dywanowych poduszek, taboretów, otoman, foteli, portyer, kotar, kobierców i wezgłowi. Cóż za wykwint kaukaski! Jakaż profuzya tapicerskiego geniuszu i perskiego natchnienia!«
Poczęła wyłuskiwać z rękawiczek pięści małe i twarde jak orzechy, ogromnie żywe tem ogorzeniem i połyskami jak na miedzi. Ręce, w sobie krzepkie, zdały się jeszcze jędrniejsze z pod rękawiczek.
— Pani musi być silna?
W odpowiedzi wystawiła mu na zgiętych łokciach swe szpony. Zanurzył palce w ich ciepło żywe i pozwolił sobie oczywiście przegiąć dłonie. Lecz w tejże chwili pożałował tego. »Na tę głupią stawkę gotówem na samym wstępie przegrać wszystko«.
— Jaki pan słaby! — rzekła, odymając wargi.
Podeszła wreszcie do lustra, by poprawić włosy.
— Któż to jest ta panna Ola? — pytała wzgardliwie. — Och, jak ja jej niecierpię.
— Za co?!
— Ona pewnie jest taka sztuczna, a wy ją wszyscy może tak adorujecie: — artystka!