Strona:Ozimina.djvu/81

Ta strona została uwierzytelniona.

— No, — prostytutki. Taka ciężka, otyła, — wspominała Wanda z odrazą, — Mańka »Kalosz« nazywali ją, — bo one wszystkie mają przezwiska.
Nina otrząsła się ze wstrętem: jakaś nieuchwytna dla niej ohyda wyzierała z tego przezwiska.
— Ta Mańka »Kalosz« naprzykrzała mi się swoją opieką. Usługiwała, zabiegała, pobiła się raz o mnie z drugą, ale za to ciągle rozmawiać chciała: »Pocoś pani w tę robotę lazła?«
Więc jej mówię prosto, tłumaczę, jak umiem; — myślę: także przecie człowiek, — zrozumie. A ona pozwala mi tak mówić z pół godziny, kiwa głową, potakuje, a gdy skończyłam, zwiesza wargę i klepie mnie po ramieniu: »Mnie starej... (no, nie mogę powtórzyć!) mnie starej będziesz pani powiadała. Za facetami lazłaś w tę robotę, albo przez nich zapędzona. Przecież każda kobieta, cokolwiek w życiu robi, to tylko przez tych... no, znów nie mogę powtórzyć, przez tych... (no, »drani« powiedziała). A my przecie we wszystkiem, w co oni nas pchną, mamy więcej i wytrwania i chytrości i wszystkiego co trzeba. W naszych sprawach złodziejskich, czy tam w waszych: słyszała pani, żeby kobieta kiedy zdradzała? Chyba że się zemścić chciała. A oni? Hej! Oni wszystko złe w życiu robią, oni siebie nawzajem niszczą. A i waszych sokołów napatrzyłam się przecie, gdy tu pod kluczem w sępów się zamienią. A my do nich, takich, czy innych, jak te ćmy. I do ostatka. Bo my same z siebie to nic. Chyba za mąż się dać, lub... się. Tyle tylko potrafimy z siebie.