w rozkoszy, ja w myśleniu — i obu nas jednaka mgła otacza; wiedz przeto, że nie sam jeden się dręczysz, i że w tobie dręczy się dusza świata. Wszakże oddawna już nie wierzysz w bogów?
— W Rzymie czczą ich jeszcze publicznie i sprowadzają nawet nowych z Azji i Egiptu, ale wierzą w nich szczerze chyba tylko przekupnie jarzyn, którzy z rana przyjeżdżają ze wsi do miasta.
— I ci są jedynie spokojni.
— Równie jak ci, którzy tu biją pokłony kotom i cebuli.
— Równie jak ci, którzy, jak syte zwierzęta, nie pragną niczego więcej, tylko snu po jadle.
— Lecz czyli wobec tego warto żyć?
— Zali wiemy, co nam przyniesie śmierć?
— Więc jakaż jest różnica między tobą a sceptykami?
— Sceptycy godzą się na ciemność, lub udają, że się godzą, ja zaś męczę się w niej.
— I nie widzisz wybawienia?
Tymon umilkł na chwilę, poczem odrzekł zwolna, jakby z pewnem wahaniem:
— Czekam go.
— Skąd?
— Nie wiem.
Potem wsparł głowę na dłoni i jakby pod wpływem ciszy, która zalegała tarasy, począł mówić równie przyciszonym głosem:
— Bo dziwna rzecz, ale czasem mi się wydaje, że, gdyby świat nie mieścił w sobie nic więcej nad to, co wiemy, i gdybyśmy niczem więcej być nie mogli nad to, czem jesteśmy, toby nie było
Strona:Pójdźmy za nim (Sienkiewicz).djvu/014
Ta strona została uwierzytelniona.