nauką Nazarejczyka, albowiem kręcił głową i wzruszał co chwila ramionami. Wreszcie wstał i począł się żegnać.
Nagle Antea rzekła:
— Kaju, pójdźmy zobaczyć tego Nazarejczyka.
— Śpieszcie się — rzekł, odchodząc, Piłat — pochód wkrótce wyruszy.
Dzień, od rana znojny i pogodny, począł się około południa zachmurzać. Od północo-wschodu napływały obłoki ciemne lub miedziane, niezbyt rozległe, ale zawalne[1], jakby brzemienne burzą. Między niemi widać było jeszcze głęboki błękit, ale łatwo było przewidzieć, że wkrótce zbiegną się i przesłonią cały niebieski widnokrąg. Tymczasem słońce obrzucało ich zręby ogniem i złotem. Nad samem miastem i przyległymi wzgórzami rozciągał się jeszcze szeroki szmat pogodnego nieba, i na dole nie było żadnego wiatru.
Na wysokiej płaszczyźnie, zwanej Golgotą, stały już tu i ówdzie małe gromadki ludzi, które uprzedziły pochód, mający wyruszyć z miasta. Słońce rozświecało szerokie kamienne przestrzenie, puste, jałowe i smutne. Jednostajną, perłową ich barwę przerywała tylko czarna sieć rozpadlin i załamań, tem czarniejsza, im bardziej sama płaszczyzna była zalana światłem. Wdali widać było wynioślejsze wzgó-
- ↑ Zawalny (gw. lud.) — nawalny, gęsty, bujny.