wiska. Zdaje się, że wielka jakaś siła rzuciła stary, zzieleniały płaszcz na ziemię, na którym łata na łacie o różnych wielkościach i barwach.
— Ale nas zbaw ode złego — dodał głośniej i zwrócił się do żony. — Patrzno, Ulka! Jasiek od Grele już hań orze koło Zimnej Wody...
— A niechta! — odpowiedziała, wsypując ziemniaki do garnka. — Jak Bóg da, to i my zaorzemy na czas. Nie mamy wiela...
— E, dyć!.. — zasępił się Bartek i począł dalej szeptać: — Zdrowaś Marjo, łaskiś pełna... Nie mamy wiela, nie...
Po każdym następnym „Zdrowaśku”, chwytał się za każdy następny palec, żeby nie zmylić przypadkiem, bo miał zamiar zmówić całą cząstkę różańca. Aleć przy piątym Zdrowaśku już nie mógł nijako dojść do końca...
To zaczynał nanowo, to się żegnał parę razy, ale wszystko na nic. Nie mógł przywołać myśli, które woli jego już od samego świtu wypowiadały posłuszeństwo, a teraz stanęły w jawnej niezgodzie z nim samym...
— Nie porada se dać rady — szepnął i poszedł za niemi, gdzie go wiodły.
Widzi... „Jasiek orze zagon koło Zimnej Wody. Hań, za Działek wyciągnął pług Józek od Cieśli... małemi byczętami... nie stać go na większe... A przecie do niedawna był z niego rzomny gospodarz!”
Przebiega okiem pola i zagrody... „Jak to wszystko zmalało do kaduka! Hań nieboszczyk Szymek od Grzędy miał teli kawałek... całe długie stajanie... Dziś ino strzępy. Dzieciska potargały, podzieliły się do równości — zostało im po zagonie... A dyć ono nie ino hań! Bo i u Zapały nie dojrzysz kawałka na całej roli, coby korzec owsa mógł wleźć na niego...
Strona:Płanety (Władysław Orkan).djvu/016
Ta strona została uwierzytelniona.