Strona:Płanety (Władysław Orkan).djvu/078

Ta strona została uwierzytelniona.

— Darmo!
— E siądźcież!
Rzucili się ku niemu i poczęli go ciągnąć gwałtem; jeden za chazukę, drugi za serdak, inny znów, gdzie zdołał dostać i uchwycić... Ale on zaparł się nogami i ani rusz. Zeszamotali się i pomęczyli przy nim.
— Twarde macie sumienie — mówili, dysząc.
— Coby robił na świecie bez niego? Ziemia twarda, jak skała, ani je ugryść, to trza twarde uwziątki coby wyżej... Kumie! — zwrócił się do wójta mam do was nieduży interesik... ale to jutro — dodał po namyśle. — Wyciągnijcieno jeszcze flaszczynę!... — szepnął i począł szukać w zanadrzu okrąglaków.
Radni myleli, że sobie Cyrek flaszkę do rękawa wsadzi, więc niemałe było ich ździwienie i radość, skoro ją Cyrek na stole postawił.
— Ostajecie? — wołali.
— Nie, ino chcę wypić za wasze zdrowie, a potem już do reszty wy moje pokrzepcie... W ręce!
— Dej Boże!
Cyrek pożegnął się ze wszystkiemi.
Wójt, bełkocąc coś niezrozumiale, wyprowadził go do sieni, lecz nie dojrzał już złośliwego uśmiechu na ustach Cyrka, bo ten szybko przechybnął próg. Splunął potem przed siebie, poprawił kapelusz i poszedł.
W izbie zawrzało po jego odejściu.
— To mi człek!
— Takich więcy!...
— Wójcie...
— Krześcijan, jak sie patrzy!... Nasze wiary, święte wiary!
— Wójcie! Dejcie-no jeszcze kapkę. Niech już bedzie do równości...