Jak się spotkali? Przypadkiem, jak wszyscy. Jak się zwali? Naco wam ta wiadomość? Skąd przybywali? Z najbliższego miejsca. Dokąd dążyli? Alboż kto wie, dokąd dąży? Co mówili? Pan nic, Kubuś zaś, iż jego kapitan mawiał, że wszystko co nas spotyka na świecie, dobrego i złego, zapisane jest w górze.
PAN. — Oto mi wielkie słowo!
KUBUŚ. — Mówił jeszcze, iż każda kula, która wylatuje na świat z rusznicy, ma swój adres.[1]
PAN. — I miał słuszność...
Po krótkiej pauzie, Kubuś zakrzyknął: Niech djabeł porwie szynkarza i jego gospodę!
PAN. — Dlaczego wysyłać do djabła bliźniego swego? To nie po chrześcijańsku.
KUBUŚ. — Ano bo tak: zalałem pałkę lichem wińskiem, zapomniałem napoić konie. Ojciec widzi to i wpada w złość. Ja wzruszam ramionami; on bierze kija i naciera mi nieco przytwardo plecy. Jakiś pułk przechodzi właśnie przez wieś, śpiesząc pod Fontenoy[2]; ze złości, zaciągam się w rekruty. Przybywamy; zaczyna się bitwa...
PAN. — I dostajesz kulę pod swoim adresem.
KUBUŚ. — Zgadł pan; postrzał w kolano; Bogu tylko wiadomo, co za dobre i złe przygody spro-
- ↑ Uwaga ta, stanowiąca punkt wyjścia gawędy Kubusia i jego pana, znajduje się, w tem samem brzmieniu, u Sterne’a (Życie i mniemania Tristrama Shandy, Ks. VIII, R. CCLXIII). Naogół naśladownictwo Sterna, z którego nieraz czyniono zarzut tej powiastce, ogranicza się do paru szczegółów, zaczerpniętych zeń tak jawnie i niemal dosłownie, iż trzeba w tych analogjach z modną naówczas we Francji powieścią angielskiego pisarza widzieć raczej świadomą zabawkę autora, zgodną ze stylem całego opowiadania.
- ↑ Zwycięzka bitwa pod Fontenoy, pod wodzą Maurycego Saskiego, w r. 1745.