cienkiego wina, podarła starą koszulę, i oto wnet obmyto, obłożono i zawinięto w płótno moje biedne kolano. Paroma kawałkami cukru niedojedzonego przez muchy osłodzili zacni ludzie resztkę wina które służyło do opatrunku, i dali mi się napić: poczem, zachęcili mnie abym miał cierpliwość. Było późno; mieszkańcy chaty zasiedli do stołu aby wieczerzać. Wieczerza się skończyła: chłopca i chirurga ani śladu. Ojciec zaczął się złościć. Był to człowiek z natury zgryźliwy; gderał wciąż na żonę, i nic mu nie było do smaku. Przepędził surowo dzieci spać. Żona usiadła na ławce i wzięła kądziel. On chodził tam i z powrotem, szukując raz po razu zwady ze swą połowicą. „Gdybyś była poszła do młyna jak ci mówiłem“... mruczał i kończył zdanie wymownem potrząśnieniem głowy w moją stronę.
„Pójdę jutro.
— Właśnie dziś trzeba było iść, jak mówiłem... A cóż z resztkami słomy, które są w stodole? na cóż czekasz aby je zebrać?
— Zbierze się jutro.
— Tylko patrzeć jak braknie: byłoby lepiej, gdybyś zebrała dziś, jak ci mówiłem... A kupa jęczmienia, która pleśnieje na strychu; założyłbym się, nie pomyślałaś o tem aby ją przetrząsnąć.
— Chłopcy to już zrobili.
— Trzeba było zrobić samej. Gdybyś siedziała na strychu, nie byłabyś wystawała w drzwiach...“
Tymczasem zjawił się chirurg, potem drugi, potem trzeci, wraz ze synkiem gospodarza.
PAN. — Otoś bogaty w chirurgów, jak św. Roch w kapelusze.[1]
- ↑ Św. Roch, wedle legendy, miał trzy kapelusze.