— Nie, nie.
— A za dziewięć miesięcy jeszcze gorzej.
— Nie, nie.
— Zatem sam chcesz?
— Tak, tak.
— Będziesz pamiętał? nie powiesz jak za każdym razem?
— Tak, tak...“
I oto, pomału, z nie, nie, do tak, tak, ów człowiek, wściekły na żonę iż dała się zmiękczyć uczuciu ludzkości...
PAN. — Właśnie sobie czyniłem tę uwagę.
KUBUŚ. — To pewna, iż ów mąż nie był zbyt konsekwentny; ale był młody, a żona ładna. Nigdy nie robi się tyle dzieci co w czasach nędzy.
PAN. — Nic się tak nie mnoży jak biedacy.
KUBUŚ. — Jedno dziecko więcej, to nic dla takich ludzi; miłosierdzie boskie je wyżywi. A potem, to jedyna przyjemność która nic nie kosztuje; człowiek pociesza się tanim kosztem w nocy po utrapieniach dnia... Z tem wszystkiem, uwagi gospodarza nie były bez słuszności. Podczas gdy sam to sobie mówiłem, uczułem gwałtowny ból w kolanie i wykrzyknąłem: „Au! kolano!“ A mąż na to: „Och! żono!...“ A żona: „Och! mężu! ależ... ależ... ten człowiek tam jest!
— No, więc cóż, ten człowiek?
— Może słyszał.
— A niechby słyszał.
— Nie będę mu śmiała jutro w oczy spojrzeć.
— A to czemu? Czy nie jesteś moją żoną?
Strona:PL-Denis Diderot-Kubuś Fatalista i jego Pan.djvu/042
Ta strona została uwierzytelniona.