taja, powoli i rozmyślnie wydobył z kieszeni zegarek i popatrzył na godzinę; następnie dał ostrogę koniowi, który, nie będąc do tego przyzwyczajony, pognał z kopyta. Zwyczajem Kubusia było pozwalać mu iść krokiem jaki sam koń uznał za właściwy: równie bowiem niewczesnem zdawało mu się zatrzymywać go kiedy galopował, jak popędzać kiedy szedł powoli. Zdaje się nam, że prowadzimy los, podczas gdy, w istocie, on zawsze nas prowadzi: losem zaś mienił Kubuś wszystko co napotykał na drodze, konia, własnego pana, mnicha, psa, kobietę, muła, wronę. Konik niósł go tedy całym pędem ku panu, który zdrzemnął się był na kraju gościńca, z uzdą okręconą koło garści, jak wspomniałem. Wszelako, gdy Kubuś zastał pana w tej pozycji, uzda znajdowała się na swojem miejscu, ale konia nie było. Widocznie jakiś hultaj zakradł się ku śpiącemu, obciął uzdę i uprowadził bydlątko. Na tentent Kubusiowego konia, pan zbudził się; pierwszem jego słowem było: „Chodźno, chodź, gałganie! ja cię...“ Tutaj zaczął poziewać na łokieć szeroko.
— Ziewaj pan, ziewaj do syta, rzekł Kubuś, ale gdzie się podziewa pański koń?
— Mój koń?
— Tak, koń...“
Pan, spostrzegłszy w tej chwili iż skradziono mu konia, gotował się już wpaść na Kubusia zamachując się resztkami uzdy; ale ten rzekł: „Powoli, panie, nie jestem dziś w usposobieniu żeby się dać grzmocić; uderzy mnie pan raz, ale przysięgam, że, za następnym, spinam konia i zostawiam pana jak pan stoi...“
Strona:PL-Denis Diderot-Kubuś Fatalista i jego Pan.djvu/054
Ta strona została uwierzytelniona.