sobie sto razy, a mimo wszystko, nie mogę wstrzymać się od płaczu...
I oto Kubuś zaczyna szlochać i beczeć w najlepsze; pan zaś pociąga niuch tabaki, i spogląda na zegarek. Wziąwszy uzdę w zęby i wytarłszy oczy obiema garściami, Kubuś ciągnął dalej:
„Z pięciu ludwików Jasia, z rekruckiego zadatku, oraz z podarków krewnych i przyjaciół, złożyłem sobie skarbczyk, z którego do tej pory nie ruszyłem ani obola. Przygodził mi się ten zapasik w dobrą chwilę; jak się panu wydaje?
PAN. — Niepodobieństwem było dłużej zostać w chacie.
KUBUŚ. — Nawet za zapłatą.
PAN. — Ale kiego licha twój brat szukał w tej Lizbonie?
KUBUŚ. — Możnaby myśleć, że pan poprzysiągł sobie sprowadzać mnie z drogi. Z pańskiemi pytaniami możemy świat objechać dokoła, zanim dojdziemy do końca moich amorów.
PAN. — O cóż chodzi, byleś ty gadał i bylem ja cię słuchał? czy nie są to dwa punkty zasadnicze? Łajesz mnie, podczas gdy powinieneś mi dziękować.
KUBUŚ. — Otóż, brat szukał w Lizbonie spokoju. Jasiek, mój brat, był to chłopak z głową: i to mu przyniosło nieszczęście; byłoby lepiej dla niego, gdyby był ciemięgą jak ja; ale tak było napisane w górze. Było napisane, iż braciszek kwestarny, Karmelita, który zjawiał się we wsi żebrać jajek, wełny, konopi, owocu i wina, wedle pory roku, będzie mieszkał u mego ojca, że zbałamuci Jaśka mego brata, i że Jasiek, mój brat, przywdzieje habit mnicha.
Strona:PL-Denis Diderot-Kubuś Fatalista i jego Pan.djvu/065
Ta strona została uwierzytelniona.