Bądź zdrów, Kubusiu; jeżeli nam się powiedzie, pierwszy się o tem dowiesz...“ zaczem, wcisnął mi w rękę owe pięć ludwików o których mówiłem, wraz z pięcioma innymi dla jednej z dziewcząt we wsi, którą wydał ostatnio za mąż i która powiła tęgiego chłopaka, podobnego do brata Jana jak dwie krople wody.
PAN, otwarłszy tabakierkę i włożywszy zegarek na swoje miejsce. — I cóż oni zamierzali czynić w Lizbonie?
KUBUŚ. — Szukać trzęsienia ziemi które nie mogło odbyć się bez nich; dać mu się zgnieść, spalić, pochłonąć; jak było zapisane w górze.
PAN. — O, mnichy! mnichy!
KUBUŚ. — Najlepszy nie wart szeląga.
PAN. — Wiem to lepiej od ciebie.
KUBUŚ. — Czy i pan dostał się kiedyś w ich ręca?
PAN. — Opowiem ci innym razem.
KUBUŚ. — Ale dlaczego oni tacy źli?
PAN. — Sądzę że dlatego iż są mnichami... A teraz, wróćmy do twoich amorów.
KUBUŚ. — Nie, panie, nie wracajmy.
PAN. — Czy nie chcesz abym się o nich dowiedział?
KUBUŚ. — Ja chcę, owszem; ale los nie chce. Czyż pan nie widzi, że, ile razy tylko gębę otworzę, djabeł się w to wdaje, i zawsze zdarza się jakiś wypadek, który mi przerwie w pół słowa? Nie skończę tej historji, powiadam panu: tak jest napisane w górze.
PAN. — Spróbuj, serce.
KUBUŚ. — Ale gdyby pan rozpoczął historję swoich amorów, możeby to przerwało te czary, i później moje poszłyby już gładziej. Tak mi się coś widzi,
Strona:PL-Denis Diderot-Kubuś Fatalista i jego Pan.djvu/071
Ta strona została uwierzytelniona.