oficerem tegoż samego korpusu, również człowiekiem dobrym, człowiekiem dwornych obyczajów, człowiekiem wielkich zalet, i równie dobrym oficerem, ale równie wielkim dziwakiem jak on...
Kubuś miał właśnie rozpocząć historję kapitana, kiedy przerwał mu nowy zgiełk: znowuż ujrzeli gromadę ludzi i koni doganiającą ich z tyłu. Był to ten sam karawan, jadący z powrotem. Otaczali go... strażnicy celni? — Nie. — Żandarmi konni? Być może. Jakbądź się rzeczy miały, na czele orszaku jechał ksiądz w sutannie i komży, z rękami związanemi na plecach, czarny woźnica z rękami związanemi na plecach, i dwaj czarni lokaje, z rękami związanemi na plecach. Któż opisze zdumienie Kubusia! Śmiał się i wykrzykiwał jak najęty: „Kapitan, biedny kapitan nie umarł! Bogu niech będzie chwała...!“ Następnie, obraca konia na miejscu, spina ostrogami, i pędzi cwałem naprzeciw mniemanego konduktu. Ledwie zbliżył się na jakie trzydzieści kroków, kiedy strażnicy celni (lub też konni żandarmi) zwracają wprost na niego lufy muszkietów i krzyczą: „Stój, nawracaj natychmiast, lub zginiesz...! Kubuś zatrzymał się w miejscu, zapytał w myśli swego losu; zdało mu się że los powiada: „nawracaj:“ co też uczynił. Pan rzekł: No i co, Kubusiu, cóż tam takiego?
KUBUŚ. — Na honor, nie wiem.
PAN. — A dlaczego?
KUBUŚ. — I tego też nie wiem.
PAN. — Zobaczysz, że to przemytnicy, którzy napełnili trumnę zakazanym towarem, a których później
Strona:PL-Denis Diderot-Kubuś Fatalista i jego Pan.djvu/079
Ta strona została uwierzytelniona.