a wstydu porażki poniesionej w ich obliczu nie łacno się zapomina.
A Kubuś?... Kubuś w pędzie przebył bramy miasta, przebiegł ulice przeprowadzony okrzykami dzieci, i dotarł do przeciwległego przedmieścia. Tutaj, koń rzucił się w małe nizkie wrota, przyczem, pomiędzy obramieniem drzwi a głową Kubusia nastąpiło gwałtowne zderzenie, którego nieuniknionem następstwem musiało być albo ustąpienia belki albo też upadek Kubusia. Jak można się domyślić, nastąpiło to ostatnie: Kubuś runął wstecz z rozwaloną głową, bez przytomności. Podnoszą go, przywracają do życia, nacierają okowitą; nie obeszło się nawet pono bez puszczenia krwi, dokonanego ręką pana domu. — Był tedy chirurgiem? — Nie. Tymczasem nadjechał pan, rozpytując się o Kubusia ludzi spotkanych na drodze. „Czyście nie widzieli dużego, suchego człowieka, jadącego na srokatym koniu?“
— Właśnie przejechał; pędził jakgdyby go djabli ścigali i musiał udać się do swego pana.
— A któż jest jego panem?
— Kat.
— Kat!
— Tak, to jego koń.
— Gdzież mieszka ów kat?
— Dosyć daleko, ale niech pan sobie nie zadaje trudu: oto właśnie jego ludzie niosą tego którego pan szukasz, a którego wzięliśmy za jednego z jego parobków...“
A kimże był ów człowiek, który rozmawiał z panem? Ten, u którego progu pan Kubusia się
Strona:PL-Denis Diderot-Kubuś Fatalista i jego Pan.djvu/098
Ta strona została uwierzytelniona.