PAN. — Jak się ma głowa?
KUBUŚ. — Równie dobrze jak belka z którą się potykała.
PAN. — Weź prześcieradło w zęby i szarpnij mocno... Co czujesz?
KUBUŚ. — Nic; garnek wydaje się cały.
PAN. — Tem lepiej. Co! ty zabierasz się do wstawania?
KUBUŚ. — A cóż pan chce abym tu robił?
PAN. — Leżał spokojnie.
KUBUŚ. — Moje zdanie jest, abyśmy zjedli śniadanie i ruszyli w drogę.
PAN. — A koń?
KUBUŚ. — Zostawiłem go u jego pana, uczciwego człowieka, godnego człowieka, który wziął go z powrotem za tyle za ile go przedał.
PAN. — A ten godny człowiek, ten uczciwy człowiek, czy wiesz kto on zacz?
KUBUŚ. — Nie.
PAN. — Powiem ci, gdy będziemy w drodze.
KUBUŚ. — Czemuż nie zaraz? Cóż za tajemnica?
PAN. — Tajemnica czy nie, co ci zależy czy usłyszysz ją teraz czy za chwilę?
KUBUŚ. — Nic a nic.
PAN. — Ale potrzeba ci konia.
KUBUŚ. — Gospodarz oberży ustąpi z prawdziwą przyjemnością którego ze swoich.
PAN. — Śpijże jeszcze chwilę, a ja się tem zajmę.
Pan Kubusia schodzi, zarządza śniadanie, kupuje konia, wraca i zastaje Kubusia ubranym. Po-
Strona:PL-Denis Diderot-Kubuś Fatalista i jego Pan.djvu/100
Ta strona została uwierzytelniona.