śniadali i ruszyli w drogę; przyczem Kubuś zarzekał się, iż niegrzecznie jest odjeżdżać, nie złożywszy atencji obywatelowi u którego wrót omal się nie zabił, i który tak uprzejmie pospieszył mu z pomocą. Pan uspakajał jego skrupuły zapewnieniem iż hojnie wynagrodził ludzi którzy przynieśli Kubusia do gospody; Kubuś wszelako twierdził, iż pieniądze wręczone sługom nie zwalniały z powinności wobec gospodarza; że w ten sposób budzi się w ludziach żal i gorycz po spełnieniu dobrego uczynku, i samemu sobie daje się pozór niewdzięcznika. „Tak, panie; słyszę wszystko co ten człowiek powiada o mnie, sądząc z tego co jabym mówił, gdybym był na jego miejscu...“
Wyjeżdżali właśnie z miasta, kiedy spotkali wysokiego i krzepkiego mężczyznę, z kapeluszem o szerokich krezach na głowie, w suto ugalonowanem ubraniu. Kroczył sam, jeżeli nie zechcemy liczyć za towarzystwo dwóch wielkich psów które go poprzedzały. Zaledwie Kubuś go ujrzał, w jednej chwili zeskoczył z konia, wykrzyknął „to on!“ i rzucił mu się na szyję. Właściciel psów wydawał się bardzo zakłopotany czułościami Kubusia, odsuwał go łagodnie i mówił: „Panie, zbyt wiele mi pan wyświadcza zaszczytu.
— Cóż znowu, winien panu jestem życia, i nie mógłbym za nie dziękować zbyt czule.
— Nie wiesz kto jestem.
— Czyż nie jesteś szlachetnym człowiekiem, który mi przyszedł z pomocą, puścił mi krew i opatrzył, wówczas kiedy koń...
— W istocie.
Strona:PL-Denis Diderot-Kubuś Fatalista i jego Pan.djvu/101
Ta strona została uwierzytelniona.