Kubuś, pan, i inni podróżni którzy zatrzymali się w gospodzie, mieli nadzieję iż niebo rozpogodzi się do południa. Stało się przeciwnie. Na dobitkę, wskutek ulewy po burzy, strumień dzielący przedmieście od miasta wezbrał do tego stopnia, iż niebezpiecznie byłoby przezeń się przeprawić; zaczem, wszyscy podróżni których droga prowadziła w tę stronę, zgodzili się raczej stracić dzień i przeczekać. Jedni zaczęli rozmawiać, inni wałęsać się tam i sam, zaglądać przez szpary w drzwiach, spozierać w niebo i wracając do izby kląć i tupać nogą; wielu zabawiało się polityką i butelką; niektórzy kartami, reszta paleniem, spaniem i próżnowaniem. Pan rzekł do Kubusia: Mam nadzieję, że Kubuś podejmie opowieść o swoich amorach, i że to niebo samo, zatrzymując nas tą niepogodą, chce abym dołożył satysfakcji usłyszenia ich końca.
KUBUŚ. — Niebo chce! Nigdy się nie wie co niebo chce a czego nie chce; ono samo może nie wie. Biedny kapitan, którego już niema, powtarzał mi to setki razy; a im dłużej żyję, tem bardziej przekonuję się że miał słuszność... Czekam pana.
PAN. — Rozumiem. Zatem, stanęliśmy przy karocy i służącym, któremu doktorowa poleciła odsunąć firanki i rozmówić się z tobą.
KUBUŚ. — Służący zbliża się do łóżka i powiada: „Dalej, kamracie, wstawaj, ubieraj się i jedźmy“. Odpowiadam z pod prześcieradeł i kołdry, któremi miałem głowę zawiniętą, tak iż anim ja jego ani on mnie nie widział: „Kamracie, pozwól mi spać i jedź sam.“ Odpowiada, że ma rozkaz od swego pana i musi go wypełnić.
Strona:PL-Denis Diderot-Kubuś Fatalista i jego Pan.djvu/129
Ta strona została uwierzytelniona.