obecnością na obiedzie którego sam był inicjatorem; pomału skrócił swoje odwiedziny; miał pilne sprawy które go odwoływały; skoro się zjawił, bąkał jakieś słówko, rozciągał się w fotełu, brał do ręki książkę, porzucał ją, rozmawiał z psem, lub zasypiał. Wieczorem, zdrowie jego, które nagle nad wyraz podupadło, wymagało aby o wczesnej porze powracał do domu; takie było zdanie doktora Tronchin[1]. „Tak, Tronchin to wielki człowiek! Na honor! nie wątpię o tem, że wyratuje z biedy naszą przyjaciółkę o której inni zwątpili.“ Z temi słowami, brał laskę i kapelusz i odchodził, zapominając niekiedy uściskać... (Proszę pani? — Co takiego? — Bednarz. — Niech zejdzie do piwnicy i obejrzy te dwie beczki). Pani de La Pommeraye przeczuwała że miłość margrabiego wygasła; trzeba było zyskać pewność, i oto jak wzięła się do tego... (Proszę pani? — Idę już, idę).
Gospodyni, zniecierpliwiona przerywaniami, zeszła na dół, i zarządziła prawdopodobnie co trzeba aby im położyć koniec.
GOSPODYNI. — Jednego dnia, po obiedzie, rzekła do margrabiego: „Mój przyjacielu, tyś jakiś zamyślony.
— Ty także, margrabino.
— W istocie, i to dość smutno.
— Co tobie?
— Nic.
— To nieprawda. Ej, margrabino, powiedz co masz na sercu; to cię rozerwie trochę i mnie także.
— Nudzisz się, margrabio?
— Nie; ale bywają dni...
— W których człowiek się nudzi.
- ↑ Tronchin, słynny lekarz genewski (1709—1781).