udały na przechadzkę do ogrodu Królewskiego. Margrabia przybył, nakryto wcześnie, obiad upłynął nader wesoło. Po obiedzie, pani de La Pommeraye poddaje margrabiemu przechadzkę, o ile przypadkiem nie ma jakiej milszej rozrywki. Nie było tego dnia ani Opery ani Komedji; owóż, przypadek zrządził, iż on sam, pragnąc wynagrodzić sobie zabawne użytecznem, zaprosił margrabinę na wspólne zwiedzenie Królewskiego Gabinetu. Możecie sobie wyobrazić, iż nie spotkał się z odmową. Zaprzężono powóz, ruszyli, i wnet znaleźli się w Parku Królewskim, wmięszani w ciżbę, przyglądając się wszystkiemu i nie widząc nic, jak inni.
Czytelniku, zapomniałem ci odmalować położenie trojga osób; Kubusia, jego pana i gospodyni: wskutek tego przeoczenia słyszeliście jak mówią, ale nie widzieliście ich; otóż, lepiej późno jak nigdy. Pan, na lewo, w krymce, w szlafroku, wyciągnął się niedbale na szezlongu, z chustką do nosa pod ręką i tabakierką w garści. Gospodyni w głębi, nawprost drzwi, blizko stołu, szklanka przed nią. Kubuś, bez kapelusza, po prawej, oboma łokciami wsparty na stole, z głową pochyloną miedzy dwiema butelkami: dwie inne na ziemi koło niego.
Wyszedłszy z Gabinetu, margrabia i jego przyjaciółka zażywali przechadzki w ogrodzie. Skręcili właśnie w pierwszą aleję na prawo od wejścia, w pobliżu szkółki drzewek, kiedy pani de La Pommeraye wydała okrzyk zdziwienia: „Nie, nie mylę się, pewna jestem że to one; tak, tak, nikt inny tylko one.“
Strona:PL-Denis Diderot-Kubuś Fatalista i jego Pan.djvu/171
Ta strona została uwierzytelniona.