krok za krokiem, z całem ich życiem od chwili przybycia do Paryża.
MARGRABIA. — Te ostrożności wydają mi się dość zbędne. Kobiety w nędzy, umiejące się oprzeć przynętom jakie im zastawiłem, mogą być jedynie istotami najrzadszej cnoty. Z tem co ofiarowałem, byłbym uporał się z księżniczką. Zresztą, czyż nie mówiłaś sama...
PANI DE LA POMMERAYE. — Tak, mówiłam wszystko co ci się podoba; ale, pomimo to, pozwól, abym uspokoiła siebie samą.
KUBUŚ. — Suka! szelma! djablica! i poco przywiązywać się do takiej kobiety?
PAN. — A poco ją uwodzić i opuszczać?
KUBUŚ, pokazując palcem na niebo. — Ach, pani!
MARGRABIA. — Dlaczego, margrabino, i ty nie pomyślisz o małżeństwie?
PANI DE LA POMMERAYE. — A z kim, jeśli łaska?
MARGRABIA. — Z hrabią; człowiek rozumny, z doskonałej rodziny, majętny.
PANI DE LA POMMERAYE. — A kto mi zaręczy za jego wierność? Może ty, margrabio?
MARGRABIA. — Nie; ale zdaje mi się, że można się doskonale obyć bez wierności męża.
PANI DE LA POMMERAYE. — Zgoda; ale ja może byłabym dość dziwaczna by sądzić inaczej; a jestem z natury mściwa.
MARGRABIA. — Więc cóż? Mściłabyś się, to się samo przez się rozumie. Wzięlibyśmy sobie apartamenta we wspólnym pałacu i tworzylibyśmy, we czworo, najmilsze kółko pod słońcem.
Strona:PL-Denis Diderot-Kubuś Fatalista i jego Pan.djvu/195
Ta strona została uwierzytelniona.