nego; ale Hudson był człowiekiem z głową: przeciwnie, wydarzenie to zjednało mu życzliwość i poparcie urzędnika policji. Zaprowadzony przed jego oblicze, ozwał się w te słowa: „Nazywam się Hudson, jestem superjorem klasztoru. Kiedy objąłem moje stanowisko, wszystko było w rozprzężeniu; ani nauki, ani posłuchu, ani obyczajów; dobro duchowne zaniedbane do ostatecznych granic; uszczerbki w dobrach doczesnych groziły domowi ruiną. Doprowadziłem wszystko do ładu i rozkwitu. Ale i ja jestem człowiekiem: wolałem zwrócić się do istoty upadłej, niż pociągać do upadku kobietę uczciwą. Może pan mną rozrządzać teraz jak się panu spodoba...“ Urzędnik zalecił mu więcej oględności na przyszłość, przyrzekł zachować w tajemnicy całą przygodę i objawił pragnienie poznania go bliżej.
Tymczasem nieprzyjaciele, którymi był otoczony, wysłali, każdy na własną rękę, do generała zakonu pisma, wyłuszczające, z przytoczeniem szeregu faktów, złe prowadzenie się Hudsona. Generał był żansenistą, temsamem wielce uśmiechała mu się zemsta za prześladowanie jakiego Hudson dopuszczał się poniekąd na jego współwyznawcach[1]. Z wielką przyjemnością byłby rozciągnął zarzut skażenia obyczajów z jednego obrońcy bulli i licencyj moralnych na całą sektę. Wyprawił tedy tajemnie dwóch komisarzy, w których ręce złożył liczne memorjały o sprawkach Hudsona, z rozkazem sprawdzenia ich i stwierdzenia urzędowego. W prowadzeniu śledztwa zalecił im wszelako największą oględność, jako jedyny sposób szybkiego położenia
- ↑ Walka między jansenistami a jezuitami, wszczęta już w XVII wieku słynnemi Lettres provinciales Pascala, toczy się w wieku XVIII-tym z całą zaciętością. Jednym z głównych zarzutów jakie surowy jansenizm czynił jezuitom, była ich rzekoma łatwość i ustępliwość na punkcie moralności, byleby, tym sposobem, przysporzyć Kościołowi jak najwięcej dusz i wpływu.