dachu, z obawą skręcenia karku przy każdem poruszeniu.
— Rączki najpiękniejsze w świecie.
— Nie pretenduję do nich. Być w zgodzie ze swym stanem i obowiązkami, oto jedyne prawdziwe szczęście.
— A co za spojrzenia rzuca na pana ukradkiem! przyznaj, ojczulku, jako znawca, iż nie często zdarzyło ci się ściągać bardziej żywe i słodkie zarazem. Co za wdzięk, co za lekkość, szlachetność w chodzie, w ruchach!
— Nie myślę o tych marnościach; czytam Pismo Święte, rozpamiętuję Ojców Kościoła.
— A, od czasu do czasu, doskonałości tej damy. Czy daleko mieszka od probostwa? A mąż, czy młody?...“
Hudson, zniecierpliwiony temi pytaniami, i głęboko przekonany iż Ryszard nie złapie się na jego świętość, rzekł nagle: „Mój Ryszardzie, ty robisz kpa ze mnie[1], i masz słuszność.“
Wybacz mi, drogi czytelniku, drastyczność wyrażenia; i przyznaj, iż tutaj, jak w niezmiernej ilości przednich opowiastek, takich, naprzykład, jak słynna rozmowa Pirona[2] z nieboszczykiem księdzem Vatri, słowo przystojne zepsułoby wszystko. — Cóż to za rozmowa Pirona z księdzem Vatri? — Idźcie spytać wydawcy jego dzieł, który nie miał odwagi jej wydrukować, ale który nie będzie się zbytnio drożył z opowiedzeniem.
Nasi czterej podróżni spotkali się w zamku; spożyli wspólnie obiad smaczno i wesoło, i, pod wieczór, pożegnali się, z nadzieją spotkania się