KUBUŚ. — Czasami tak, czasami nie.
PAN. — A jak go straciłeś?
KUBUŚ. — Wcale nie straciłem; przeszachrowałem poprostu.
PAN. — Opowiedz mi coś o tej szacherce.
KUBUŚ. — To będzie pierwszy rozdział Ewangelii św. Łukasza, litania samych genuit bez końca, począwszy od pierwszej aż do Dyzi na ostatku.
PAN. — Która myślała, że jest pierwszą a nie była.
KUBUŚ. — A przed Dyzią dwie sąsiadki moich rodziców.
PAN. — Które mniemały, że są pierwsze a nie były?
KUBUŚ. — Nie.
PAN. — Chybić takiego ptaszka we dwie strzelby, to djabelne pudło.
KUBUŚ. — Ot, panie, zgaduję, po kąciku pańskiej prawej wargi, który się podnosi, i lewej dziurce od nosa, która się kurczy, iż lepiej będzie gdy spełnię rzecz z dobrej woli, niż żebym się miał dać prosić; tem bardziej, że czuję silniejszy ból gardła i starczy mi tchu ledwie na jedną albo dwie powiastki.
PAN. — Gdyby Kubuś chciał mi sprawić wielką przyjemność...
KUBUŚ. — Jakżeby się wziął do rzeczy?
PAN. — Rozpocząłby od utraty swego klejnotu. Mam ci powiedzieć prawdę? Zawsze byłem łasy na opowieści o tem wielkiem wydarzeniu.
KUBUŚ. — A dlaczego, jeśli łaska?
PAN. — Dlatego, że, ze wszystkich tego rodzaju przygód, ta jedynie jest interesująca; inne są jeno
Strona:PL-Denis Diderot-Kubuś Fatalista i jego Pan.djvu/250
Ta strona została uwierzytelniona.