bności, zaczną na nowo, i że mi to znowu sprawi przykrość.
KUBUŚ. — Ależ od pani zależałoby tylko, aby był temu koniec.
MAŁGORZATA. — A jak?
KUBUŚ. — Gdyby mnie pani nauczyła...
MAŁGORZATA. — Czego?
KUBUŚ. — Tego czego nie wiem i co ich tak pobudza do śmiechu; wtedyby już nie żartowali ze mnie.
MAŁGORZATA. — Och! nie, nie. Wiem, że jesteś dobry chłopiec i nie powiedziałbyś nikomu; ale nie śmiałabym.
KUBUŚ. — Dlaczego?
MAŁGORZATA. — Bobym nie śmiała.
KUBUŚ. — Pani Małgorzata, niech mnie pani nauczy, ja będę strasznie wdzięczny, niech mnie pani nauczy... Błagając w ten sposób, ściskałem jej ręce; ona ściskała również moje; całowałem ją w oczy, ona mnie w usta. Tymczasem, zapadła zupełna noc. Rzekłem tedy: Widzę, pani Małgorzato, że pani nie jest dość życzliwa aby mnie nauczyć: bardzo mnie to smuci. Ano, trudno, wstańmy, wracajmy do domu... Pani Małgorzata zamilkła; wzięła mnie za rękę, nie wiem gdzie ją poprowadziła, ale faktem jest, iż wykrzyknąłem: „Niema nic! niema nic!“
PAN. — Łotrze! dubeltowy łotrze!
KUBUŚ. — Faktem jest, iż była bardzo lekko odziana, ja także. Faktem jest, że trzymałem ciągle rękę tam gdzie nie było nic u niej, ona zaś umieściła swoją tam, gdzie rzeczy miały się niezupełnie tak samo u mnie. Faktem jest, iż ja znalazłem się pod nią,
Strona:PL-Denis Diderot-Kubuś Fatalista i jego Pan.djvu/269
Ta strona została uwierzytelniona.