— Nie.
— Ano, to trzeba się postarać.
— Ba, a czy wiesz także jak?
— Oczywiście“. Ubiera się, wychodzimy. Prowadzi mnie, przez szereg krętych uliczek, do ustronnego domku, gdzie, brudnymi schodami, drapiemy się na trzecie piętro. Znajduję się w dość obszernem i dziwacznie umeblowanem pomieszkaniu. Były tam, między innemi, trzy wielkie komody, każda odmiennego kształtu; nad środkową wielkie lustro z kapitelem, za wysokie w stosunku do powały, tak iż dobre pół stopy lustra schowane było za komodą; na komodach towary wszelakiego rodzaju; dwa przybory do tryktraka; dokoła izby krzesła dość ładne, ale każde odmiennego kroju; u stóp łóżka odartego z firanek, wspaniały szezlong; na jednem z okien klatka na ptaki, próżna ale zupełnie nowa; pod drugiem, świecznik zawieszony na szczotce do zamiatania, szczotka zaś wsparta dwoma końcami na poręczach lichych wyplatanych krzesełek; po całym wreszcie pokoju obrazy, jedne zawieszone na ścianie, drugie złożone w kupę.
KUBUŚ. — Pachnie mi to aferzystą i lichwiarzem na milę wokoło.
PAN. — Zgadłeś. Otóż, kawaler i p. Le Brun było to imię naszego antykwarza i faktora) rzucają się sobie w ramiona.
„To pan, panie kawalerze?
— A tak, ja, drogi Le Brun.
— Cóż się z panem dzieje? Wieki go nie widziałem. Smutne czasy, nieprawdaż?
Strona:PL-Denis Diderot-Kubuś Fatalista i jego Pan.djvu/282
Ta strona została uwierzytelniona.