nie zawahałby się; ale ja nie lubię romansów, chyba że są pióra Richardsona[1]. Piszę historyę; ta historya zajmie was albo nie zajmie: to najmniejsza. Zamiarem moim jest być prawdziwym: spełniłem go. Dlatego też, nie każę wrócić bratu Janowi z Lizbony; gruby przeor, który zbliża się ku nam w kabryolecie, obok młodej i pięknej damy, to nie będzie Ojciec Hudson. — Ale ojciec Hudson umarł? — Tak myślicie? Byliście na pogrzebie? — Nie. — Widzieliście, jak go przysypywano ziemią? — Nie. — Umarł tedy albo żyje, jak mnie się spodoba. Zależałoby jeno odemnie zatrzymać kabryolet i wypuścić zeń, wraz z przeorem i jego towarzyszką, całą obfitość przygód, w następstwie których nie dowiedzielibyście się ani dalszego ciągu amorów Kubusia ani też jego pana. Ale ja gardzę tymi sposobikami; widzę jedynie jasno, że, przy odrobinie wyobraźni i stylu, niema nic łatwiejszego jak klecić romans. Zostańmy tedy przy prawdzie, i, czekając aż Kubusiowi ból gardła przeminie, pozwólmy mówić jego panu.
PAN. — Jednego ranka, kawaler zjawił się bardzo smutny; było to nazajutrz po dniu który spędziliśmy wspólnie na wsi: kawaler, przyjaciółka jego lub też moja, lub, być może, nas obu, ojciec, matka, ciotki, kuzynki i ja. Zapytał, czy nie popełniłem jakiej niezręczności, zdolnej oświecić rodziców co do mej intryżki. Rzekł dalej, iż ojciec i matka, zaniepokojeni mem nadskakiwaniem, zaczęli przypierać córkę do muru. Stoją na tem stanowisku iż, jeżeli mam zamiary uczciwe, nic prostszego abym je wyjaśnił: zaszczytem będzie dla nich przyjąć mnie na tych warunkach; ale, jeśli nie opowiem się
- ↑ Richardson, j. w.