— Abyś został w jej ramionach aż do białego dnia; nadszedłbym i zaskoczyłbym was.
— Och! nie, kawalerze, to byłoby zbyt okrutne.
— Zbyt okrutne? Nie tak znów bardzo jak sobie wyobrażasz. Przedtem, zrzuciłbym z siebie ubranie w alkierzyku.
— Ej, kawalerze, doprawdy ty masz djabła w sobie. Ależ to niemożliwe: skoro mnie oddasz klucze, jakże dostaniesz się do środka?
— Och! przyjacielu, jakiś ty głupi!
— Nie tak znów bardzo, zdaje mi się.
— A dla czegóż nie mielibyśmy wejść obaj razem? Ty pospieszyłbyś w objęcia Agaty, ja zostałbym w alkierzu, pókibyś nie dał umówionego znaku.
— Daję słowo, pomysł jest tak zabawny, tak warjacki, że mało brakuje abym się zgodził na wszystko. Ale, kawalerze, mówiąc szczerze, wolałbym raczej odłożyć tego psikusa na którą z następnych nocy.
— Ach! rozumiem, zamiarem twoim jest pomścić nas więcej uiż raz jeden.
— Jeśli pozwolisz...?
— Najzupełniej.“
KUBUŚ. — Ten kawaler obala wszystkie moje domysły. Wyobrażałem sobie...
PAN. — Wyobrażałeś sobie?
KUBUŚ. — Nie, nie, panie; słucham co dalej.
PAN. — Piliśmy, gadaliśmy tysiąc szaleństw na temat nocy która się zbliżała, oraz następnych, tej zwłaszcza kiedy Agata miała się znaleźć między kawalerem a mną. Kawaler odzyskał swą przemiłą
Strona:PL-Denis Diderot-Kubuś Fatalista i jego Pan.djvu/314
Ta strona została uwierzytelniona.