bukłak, pełny gdy ruszali w drogę, zawsze był dokładnie opróżniony w chwili przybycia na miejsce. Panowie inżynierowie mogliby się nim posługiwać jako znakomitym odometrem[1], każda zaś rewizja miała swoją wybornie usprawiedliwioną przyczynę. Tym razem, miała na celu otrzeźwienie Dyzi z omdlenia i pokrzepienie się po bolesnem cięciu w kolano. Skoro Dyzia odzyskała przytomność i Kubuś sam się skrzepił, ciągnął dalej:
KUBUŚ. — To ogromne cięcie odsłoniło dno rany, skąd chirurg dobył, zapomocą szczypczyków, maleńki kawałek sukna z pludrów, którego obecność była źródłem cierpień i przeszkodą do zupełnego zabliźnienia. Od tej operacji, stan mój, dzięki opiece Dyzi, szedł ciągle ku lepszemu; żadnych bólów, żadnej gorączki; poprawa apetytu, snu, sił. Dyzia pielęgnowała mnie z troskliwością i delikatnością wprost niesłychaną. Trzeba było widzieć oględność i lekkość, z jaką zdejmowała opatrunek; baczność jej, aby mi oszczędzić najlżejszego cierpienia; sposób, w jaki przemywała ranę. Siadałem na kraju łóżka; ona przyklękała na jednem kolanie, noga moja wspierała się na jej udzie, które niekiedy przyciskałem odrobinę: rękę trzymałem na ramieniu zacnej dziewczyny i śledziłem jej ruchy ze wzruszeniem, które sądzę iż podzielała. Skoro opatrunek był skończony, ujmowałem obie ręce Dyzi, dziękowałem, nie wiedziałem co mówić, jak okazać mą wdzięczność; ona stała ze spuszczonemi oczami i słuchała nie mówiąc słowa. Żaden kramarz nie zjawił się w pałacu, abym nie kupił jej jakiegoś podarku: to chusteczkę, to parę łokci cycu lub
- ↑ Odometr, przyrząd do mierzenia kroków.